Problemy z kupką(psychika)

Tematy o których trudno rozmawiać.

Moderator: Moderatorzy

Judyta

Post autor: Judyta »

To znowu ja :wink:
Mój mąż jest ponad trzy miesiące po wypadku. Jeśli chodzi o wypróżnianie się, to nie ma większego problemu...jak na razie, tzn. załatwia się tak co drugi dzień, czasami mówi mi, że czuje jakby miał się załatwić. Biorę go wtedy na bok i tak trzymam go aż się załatwi. Jeśli się nie załatwi to masuję mu pupkę (sam odbyt) i wtedy się załatwia, czasami wybieram też resztki kupki z jelit. Mój Skarb czuł się skrępowany może dwa pierwsze razy, trochę się na niego "poobrażałam" :lol: wyjaśniłam, że nic co ludzkie nie jest mi obce, no i że to nie stanowi dla mnie żadnego problemu i że jak on tak w ogóle może sądzić, że ja mam z tym jakiś proble, no i jeszcze takie tam, no i tak raz dziennie ok. 19-stej ciach go na bok i działamy. (Mój Skarb jest jeszcze w szpitalu i jeszcze trochę w nim będzie, bo jeszcze Konstancin przed nami).
Kasiu, czytałam Twoje posty z niemałym szoczkiem. Ja chyba czułabym się sterroryzowana przez Twojego męża. Nie obraź się broń Boże!!!!
Ja kocham mojego męża ponad wszystko i opiekuję się nim najlepiej jak potrafię, tzn. do ok 14-stej pracuję, wsiadam w samochód, jadę 75 km do mojego męża do szpitala, jestem u niego do 20-stej, 21-szej, robimy wszystko przy nim (co drugi dzień jeżdźą do mojego Skarba jego rodzice) pielęgniarkom nic nie zostawiamy jestem w domu ok. 22-ej rano do pracy i tak codziennie.
Mój mąż też mnie momentami terroryzuje, wtedy mu mówię, że jest binladenem :D Staram się nie dawać mu wkręcać w terroryzowanie mnie. Ma sprawną prawą rękę, do niedawna robiłam przy nim wszystka, teraz myje sam zęby, goli się sam, sam je, sam myje twarz. Ostatnio jak dałam mu gąbkę żeby po raz pierwszy sam umył twarz, to poiwedział "kurde jak pokażę że mogę sam, to będziesz mi kazała myć ją już zawsze" - no i prawda.
Za pośrednictwem lekarki prowadzącej go był u niego w ubiegły czwartek chłopak z FAR na wózku, dużo mu poopowiadał.
Mój mąż ma często dołki (ja zresztą też, ale nigy przy nim), ale tłumaczę mu, że chyba los wystawił nas na taką próbę i że to musiało być nam przeznaczone, bo wszystko do tej pory szło nam idealnie. Oboje mamy szanujące się prace - ja jestem pedagogiem on mundurowym, kupiliśmy sobie w czerwcu piękne mieszkanko na 1 piętrze (kredycik), planowaliśmy dzidziusia, a tu jadąc do pracy mojego męża spotkało przeznaczenie.
Mieszkanie będę musiała chyba sprzedać... szkoda. Mieszkamy w małym mieście, ludzie mnie znają, wszyscy wiedzą o wypadku, wspierają mnie słowem, co jest dla mnie bardzo ważne. W pracy jestem jak w naszym dawnym życiu, po pracy dopiero moje życie ma inny wymiar.
Staram się nie zwariować w tym wszyskim. Mamy tylko jednych prawdziwych przyjaciół, ja mam w pracy niesamowitą koleżankę, która badzo mnie wspiera, do męża przyjeżdżają koledzy z pracy, wtedy śmiejemy się razem do rozpuku, a potem znowu przychodzą chwile smutne i trudne, ale chcemy żyć i to na tyle godnie, na ile tylko się da.
Na razie moim zmartwieniem jest rurka tracheostomijna z której nie możemy wyjść i boję się o oddychanie mojego Skarba.
W tym kończącym się już tygodniu nie byłam u mojego Skarba w poniedziałek i środę, wzowiłam moje korepatycje, których udzielałam przed wypadkiem. Mój mąż za mnim doszło do wznowienia korepetycji robił mi wyrzuty typu "powiedz, że nie chcesz już do mnie przyjeżdżać" itp. nie dałam się w to wkręcić. Tłumaczyłam mu że są nam potrzebne pieniądze i że w tym czasie zajmą się nim rodzice. Też grymasił, że chce żebym tylko ja się nim zajmowała, ale nie poszłam na to, choć bardzo go kocham. Wiem, że ja mu muszę wystarczyć na resztę życia i nie mogę się wykończyć już teraz. Choć przyznam szczerze, że się zajeżdźam... i dosłownie i w przenośni.
Pozdawiam

i tak naprawdę, to opisałam tu moją obecną sytuację, nawet nie koniecznie zgodnie z wątkiem jaki jest tu poruszony." wygadałam się"
4-listna koniczynka

Post autor: 4-listna koniczynka »

Jestes moim skromnym zdaniem bardzo madra i silna dziewczyna :!:
Zdajesz sobie sprawe iz milosc to nie slepe samounicestwienie sie dla drugiej osoby , ktore z reguly nastepuje w stosunkowo krotkim czasie i niesie ze soba zgoszknienie i niecierpliwosc, ale przede wszystkim wielka odpowiedzialnosc i obowiazek utrzymania siebie samej w dobrej kondycji aby temu ukochanemu wuýstarczyc na cale zycie.
Tak trzymaj - zycze sily Tobie i wszystkim , ktorzy sa na wozkach lub przy wozkach - 4-listna... :lol: :lol: :lol:
Judyta

Post autor: Judyta »

Kasiu, jeśli masz chwilkę, to napisz więcej o Waszej obecnej sytuacji, a i o wcześniejszej, tej sprzed wypadku też chętnie się dowiem.



Ja wychodzę z założenia, że mamy tylko jedno życie, jedną jedyną szansę na przeżycie jego i mimo, że mamy trudny krzyż do dźwigania to musimy z tym żyć najlepieej jak potrafimy.
Takie tam moje filozofowanie :wink:
POzdrawiam
Kasia18887
milczek
Posty: 13
Rejestracja: 25 sty 2006, 22:39

Post autor: Kasia18887 »

witam
Teraz już przeprowadziliśmy sie do Sopotu ale przed wypadkiem mieszkalismy gdzie indziej.Byliśmy bardzo szcześliwi(teraz też jestesmy).Sytułacja zaczeła sie ostatnio poprawiać,Bartuś zaczął sie usmiechać chce wychodzic na podwórko(na razie tylko do ogrodu bo sie wstydzi do miasta-ale mi na razie to wystarcza).Nawet ostatnio zawołał,ze chce kupkę!!!!Potem była dość przykra historia o której nie chcę mówić ale jakos Bartuś przeżywał to tyzień a potem uświadomiłam mu,ze to był nic nie znaczący incydent.Przed wypadkiem mielismy psa-teraz go nie mamy(wpadł pod samochód).Zastanawiamy sie nad kupnem zwierzątka bo Bartek mówi,ze by bardzo chciał-zobaczymy.:))To na tylko mysle,ze odpowiedziałam na twoje pytanie
ps.ja też jestem z zawodu pedagogiem lecz teraz poszlam na chorobowe by zająć sie Bartusiem
KOCHAM CI
Gość

Post autor: Gość »

Dziewczynki, jesli chodzi i zatwardzenia - sprobujcie otrebow pszennych, mozna je dodac do zup, serkow homogenizowanych, salatek, czy nawet posypac ziemniaczki :) Zakres uzycia zalezy wylacznie od Waszej inwencji - lyzka stolowa dziennie na pewno problemowi zaradzi, a nie stosujecie srodkow chemicznych.
Kasiu, daj mezowi czas, on sam zadecyduje kiedy wyjsc do ludzi. Internet moze wiele pomoc - kontakt z ludzmi w podobnej stuacji. Rozumiem Twojego meza - ja bylam po tej drugiej stronie, osoby wymagajacej nieustannej opieki, poruszajaca sie na wozku. Wyjscie na zewnatrz to byl koszmar, i te ludzkie wscibskie spojrzenia, wytkniete w moim kierunku palce, niedyskretne pytania i biadolenia nad moim losem <taka mloda...etc>. Trzeba znalezc ogrom sily w sobie i odzyskac poczucie wlasnej godnosci, by stawic czola ludzkiej glupocie, by czuc sie im ROWNYM, jednak to wymaga czasu, a niestety nasze spoleczenstwo nie zawsze jest w tym pomocne. Ty jestes blogoslawienstwem dla Twego meza, z Ciebie w duzym stopniu bedzie z poczatku czerpal sile zanim srodek ciezkosci przenisie do wlasnego serca i umyslu. Wierze, ze tak sie stanie.
Zycze wszelkiej radosci i niegasnacej nadziei :)
Zostancie z Bogiem
-Joanna
Piotras
papla
Posty: 175
Rejestracja: 11 kwie 2006, 16:56
Lokalizacja: Trzebinia

Post autor: Piotras »

Popieram kontakt z kulawym napewno podniesie meza na duchu, zawsze to inaczej jak sie przebywa z kims podobnym do siebie tzn z osoba na wozku,Mi taki kontakt bardzo pomaga do tej pory.
Discopatia
cicha woda
Posty: 32
Rejestracja: 05 sie 2015, 10:51

Re: Problemy z kupką(psychika)

Post autor: Discopatia »

Hej i jak sie to wszystko u Was potoczylo?
ODPOWIEDZ